“Ten, komu nie wystarcza życie w internecie, przyjeżdża do Gruzji”
– rozmawia Nana Czanturia („Ialkani”)
(…)
– Kiedy zobaczyłam Panią w telewizji, byłam zaskoczona. Po studiach na wydziale nauk politycznych w jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów w Londynie, przybyła Pani do Gruzji, aby kontynuować naukę w tbiliskim konserwatorium na wydziale wokalnym.
– Nie tak od razu… W 2008 roku skończyłam studia w Londynie i przyjechałam do Tbilisi na staż. Rok później rozpoczęłam pracę dla misji Unii Europejskiej w Gruzji. Dopiero wtedy miałam okazję zapoznać się ze starymi tradycjami muzycznymi w Gruzji. Szczerze mówiąc, moje serce zawsze lgnęło ku muzyce. Wszystkie inne rodzaje działalności wynikały z zainteresowania światem i drugim człowiekiem, były dla mnie jak hobby, włączając w to nauki polityczne.
Najpierw zaczęłam śpiewać w chórze wykonującym gruziński folk, składającym się z obcokrajowców, „Naduri”. Później poznałam jednego z solistów chóru „Szawnabada”, który zgodził się uczyć mnie pieśni gruzińskich w domu, zresztą nie chciał za to żadnego wynagrodzenia, tłumacząc, że dla niego to radość uczyć obcokrajowców pieśni jego narodu. Jednak najwięcej zawdzięczam Prof. Guliko Kariauli. To ona radykalnie zmieniła moje życie. Rzadko można spotkać takiego pedagoga i znawcę sztuki wokalnej.
– Jesteśmy dumni z tego, że Gruzja pod tym względem jest krajem naprawdę unikatowym, gruzińska polifonia zaś jest wyjątkowym fenomenem w światowym dziedzictwie kulturowym.
– Kiedy pewnego dnia Prof. Guliko Kariauli powiedziała mi, że mogłabym zdawać do konserwatorium, na początku uznałam to za żart, a później stwierdziłam, że to niewykonalne. Tym bardziej, że wtedy pracowałam w swoim wyuczonym zawodzie, miałam perspektywę rozwoju kariery i bezpieczeństwo finansowe. Prof. Guliko powiedziała mi, że jeśli rzeczywiście zechcę, wszystko się uda pogodzić. Postanowiłam więc spróbować zdać egzamin i tak znalazłam się w konserwatorium, gdzie dobrano dla mnie świetnych pedagogów. Przez rok godziłam naukę i pracę, ale żyłam w bardzo ciężkim reżimie. Prawie nie spałam. Wtedy stanęłam przed trudnym wyborem, praca czy nauka. I zwyciężyła muzyka.
– Czy później żałowała Pani, że nie wróciła do Londynu?
– Nigdy.
(…)
– Proszę krytycznie spojrzeć na Gruzję i szczerze powiedzieć – jak się czuje w Gruzji osoba z europejską mentalnością?
– Gdybym się nie czuła tu dobrze, uciekłabym stąd. Obcokrajowcy przyjeżdżający do Gruzji tu zazwyczaj świetnie czują się tutaj, bo odnajdują wartości i styl życia, które w wielu krajach już nie obowiązują. Na Zachodzie coraz większą rolę w relacjach międzyludzkich odgrywają pieniądze. Oczywiście, zgadzam się, że nadszedł XXI wiek i wszystkie współczesne narzędzia – komórki, komputery – są bardzo przydatne, ale ludzie niestety stopniowo tracą rzeczywisty kontakt z innymi. Komunikowanie się w sieci nie może zastąpić bliskości z innymi ludźmi…W Gruzji przyswoiłam dużo cech lokalnych. Gdy jestem w Polsce, czuję, że zachowuję się inaczej niż zanim wyjechałam z Krakowa. Gości staram się przyjmować „po gruzińsku”. I oczekuję też innych reakcji od Polaków. Jeśli w Polsce, nagle w środku nocy zepsuje się kran i zacznie zalewać mieszkanie, na pewno nie zawołasz sąsiada o pomoc. Ale tu, w Gruzji, moja mama – która przyjechała do mnie w odwiedziny – z ogromnym zdziwieniem patrzyła na sąsiada Rezo, ubranego w piżamę, który wybiegł ze mną na ulicę, żeby zamknąć zawór dla całegu budynki i potem spokojnie naprawić kran. Mama później opowiadała o Rezo znajomym w Krakowie.
– Jakie ma Pani teraz plany?
– Latem chcę wędrować po Gruzji, śpiewać i grać z miejscowymi muzykami, i uczyć się kolejnych pieśni tradycyjnych.